Amsterdamska stylówka
Bardzo było fajnie w Amsterdamie.
Ale nie spróbowałam śledzi i trochę mnie to gnębi. Już kolejna osoba opowiada mi o tych cholernych śledziach.
Rozcięłam sobie dziś palec, krojąc botwinkę i piszę jedną ręką - więc oszczędzona Wam będzie dokładna relacja.
Chcę tylko zaznaczyć, że nie byłam w żadnym muzeum, a najlepiej nam wychodziło picie piwa nad kanałkiem, ale jak powiedziała nam jedna pani, nie jest to dobrze widziane.
W mieście gdzie zapach marychy unosi się nawet w supermarkecie udało mi się załapać jak zwykle na bycie źle widzianą.
Mała rzecz a cieszy:)
Też nie jadłam śledzia. za to w porcie w Hadze jadłam suszoną makrelę. HM: to jedyne co do tej pory o niej mówię:)
OdpowiedzUsuńMusiała być esencjonalna:)
UsuńDosyć odpowiednie określenie, ale jeszcze czegoś w nim brakuje żeby oddać ten smak, zapach i konsystencję:)
Usuńśmierdział znaczy?
Usuńjeszcze kiedyś wrócę do Amsterdamu. ale to będzie na początku sierpnia, kiedy odbywa się tam gay pride parade.
OdpowiedzUsuńJa też jeszcze tam wrócę:)
UsuńPru, chyba Cię nienawidzę za ten Amsterdam. Byłam raz i jestem zakochana na wieki, a moim przeznaczeniem, uważam, jest życie na łajbie zakotwiczonej gdzieś na kanale, w wiecznych oparach trawki. I niech mi ktoś powie, że tego nie zrobię! :)
OdpowiedzUsuńjak zrobisz to będziesz mnie miała na karku w charakterze rezydentki:)
Usuń